...gdyby nie to, że ani Kaśku ani Marcinu nie potrafią upiec jabłecznika który sprostał by tym, które kiedyś skosztowane zapadły jako wzór w naszych kubkach smakowych. A nasze własne kończą się jedynie dość smacznym zakalcem. Postanowiliśmy zatem zmienić zachciewajkę. Kaśku wygrzebała gdzieś przepis na ciasteczka. Ja poleciałem do sklepu i przed wieczorynką uwiódł nas zapach pieczonych owoców na francuskim cieście. Nawet kawę do nich zaparzyliśmy i zrobiło się ciepło i przyjemnie. Szkoda, że nie było nikogo w pobliżu. Bo bardzo chętnie byśmy się podzielili. Nawet talerzyk był przygotowany...a tu ani puk puk.
Przepis bardzo prosty. Kaśku poleca - przygotowanie zajęło 15 min. [ Bo ciasto było gotowe ze sklepu ;) ]
niedziela, 19 września 2010
środa, 15 września 2010
Kaszlemy.
Tak, jeszcze wczoraj smarkaliśmy a dziś już kaszlemy. - To Kaśku nałapała gdzieś jakichś zarazków i postanowiła z nimi po obcować. Nie wyszło, jak nie trudno odgadnąć, jej to na zdrowie. Biedaczysko, musiała być zdana na łaskę mojego rosołu...
A jak do tego doszło?! Jest wiele przypuszczeń. Zaraźliwe bakterie mogły się znajdować na źdźbłach trawy po których toczyliśmy kule rozgrywając śmiertelnie poważne partyjki bowls'ów [nie wiem jak przetłumaczyć angielską wersję francuskich buli]. W każdym bądź razie, Kaśku mnie ograła.
Kolejna hipoteza uwzględnia wirusy mogące się znajdować na polu pełnym krowich i kozich odchodów, na którym to zmagaliśmy się z siłami nieokiełznanej natury. Tym razem natura dała nam popalić śmiejąc się z niedostatków naszego przygotowania fizycznego. Musimy przyznać, że daliśmy się porwać wichrowi wydarzeń który przeciągnął nas bezlitośnie i na końcu, wieczorem porzucił na tamtejszym w polu.
Cóż, tymczasem nie pozostaje nam nic innego jak wypicie herbaty z sokiem malinowym. Jak tylko przestaniemy kaszleć, na pewno pójdziemy poszukać gdzieś innej zarazy - co by się nią oczywiście zarazić. ;-)
Zdjęcia: Aleš Chaloupka.
Dékuji!
A jak do tego doszło?! Jest wiele przypuszczeń. Zaraźliwe bakterie mogły się znajdować na źdźbłach trawy po których toczyliśmy kule rozgrywając śmiertelnie poważne partyjki bowls'ów [nie wiem jak przetłumaczyć angielską wersję francuskich buli]. W każdym bądź razie, Kaśku mnie ograła.
Kolejna hipoteza uwzględnia wirusy mogące się znajdować na polu pełnym krowich i kozich odchodów, na którym to zmagaliśmy się z siłami nieokiełznanej natury. Tym razem natura dała nam popalić śmiejąc się z niedostatków naszego przygotowania fizycznego. Musimy przyznać, że daliśmy się porwać wichrowi wydarzeń który przeciągnął nas bezlitośnie i na końcu, wieczorem porzucił na tamtejszym w polu.
Cóż, tymczasem nie pozostaje nam nic innego jak wypicie herbaty z sokiem malinowym. Jak tylko przestaniemy kaszleć, na pewno pójdziemy poszukać gdzieś innej zarazy - co by się nią oczywiście zarazić. ;-)
Zdjęcia: Aleš Chaloupka.
Dékuji!
środa, 8 września 2010
Kaśkowe wypieki.
Kaśku zdecydowanie ma to do siebie, że potrafi zmienić zwykłe środowe popołudnie w dosyć specjalnych kilka godzin. I nie piszę tego bynajmniej aby się jej podlizać. ;)
Tym razem postanowiła, że po raz już kolejny przystąpi do operacji 'chleb'. Wszystko dziś popołudniu toczyło się wokół tegoż celu a czas upływał nam głównie na oczekiwaniu, najpierw na wyrośnięcie ciasta po uprzednim zmieszaniu odpowiedniej receptury. Potem na przełożeniu tego dzieła do foremki, aż w końcu na absorbowaniu zapachów ulatniających się z piecyka. Tego fragmentu nie da się opisać. Jest to miej więcej to co czujemy nosem około 5-6 rano biegnąc w stronę przystanku autobusowego i mijając samochód dostawczy prosto z piekarni. Podpowiem - nie były by to spaliny ani bukiet perfum pana kierowcy. Takiego prawdziwego zapachu chleba, na półrocznym zakwasie jednakowoż nie da się tak łatwo wyczuć w przyrodzie jako że, jak mniemam, jest on gatunkiem na wyginięciu. Wyrastający od wczorajszego wieczora ukazał się wreszcie naszym oczom. Dopadliśmy go z nożem prawie od razu jak tylko pozwolił się dotknąć. Dużo nie zostało. Na szczęście zdołałem zrobić zdjęcia. A co tam, wstawię i podrażnimy się. Kaśku, aczkolwiek jest chętna udzielić wszelakich informacji dotyczących receptur i procedur jeśli ktoś ma ochotę spędzić tak sobotę (tani rym ;-]).
Tutaj szyneczka gdzieś zniknęła, jak tylko się wzrok z niej spuściło. Dziwne, nieprawdaż...a zdrowych pomidorów to się nikt nie chwycił.
Tym razem postanowiła, że po raz już kolejny przystąpi do operacji 'chleb'. Wszystko dziś popołudniu toczyło się wokół tegoż celu a czas upływał nam głównie na oczekiwaniu, najpierw na wyrośnięcie ciasta po uprzednim zmieszaniu odpowiedniej receptury. Potem na przełożeniu tego dzieła do foremki, aż w końcu na absorbowaniu zapachów ulatniających się z piecyka. Tego fragmentu nie da się opisać. Jest to miej więcej to co czujemy nosem około 5-6 rano biegnąc w stronę przystanku autobusowego i mijając samochód dostawczy prosto z piekarni. Podpowiem - nie były by to spaliny ani bukiet perfum pana kierowcy. Takiego prawdziwego zapachu chleba, na półrocznym zakwasie jednakowoż nie da się tak łatwo wyczuć w przyrodzie jako że, jak mniemam, jest on gatunkiem na wyginięciu. Wyrastający od wczorajszego wieczora ukazał się wreszcie naszym oczom. Dopadliśmy go z nożem prawie od razu jak tylko pozwolił się dotknąć. Dużo nie zostało. Na szczęście zdołałem zrobić zdjęcia. A co tam, wstawię i podrażnimy się. Kaśku, aczkolwiek jest chętna udzielić wszelakich informacji dotyczących receptur i procedur jeśli ktoś ma ochotę spędzić tak sobotę (tani rym ;-]).
Tutaj szyneczka gdzieś zniknęła, jak tylko się wzrok z niej spuściło. Dziwne, nieprawdaż...a zdrowych pomidorów to się nikt nie chwycił.
poniedziałek, 6 września 2010
Ostroooowiec.
Jak w tytule. Moja 'niezawodna' i 'nieomylna' jak zwykle pamięć podpowiada, że niniejsze zdjęcia popełnione zostały w Ostrowieckim kościele. I nie wiem czy się jeszcze jej słuchać. Coś mi mówi, że jednak tym razem, dla odmiany mogę mieć rację. ;)
A było to uuuu, dawno...
'Gońcie go' - pamiętam okrzyk Justy na widok uciekającego busa relacji Ostrowiec - Kielce. Po czym, po dogonieniu go okazało się że był to bus do gdzie indziej. Cel naszego zebrania grupowego w tym przypadku jest wiadomy/widomy, zresztą można go wywnioskować również po fryzurze Justy. ;) Jedynie czasoprzestrzeń pozostaje do odgadnięcia. Spróbujemy?
Na powyższym od lewej góry z lekka sztucznymi uśmiechami stoją: Ewelinka (chowa się z tyłu), Ciocia Kasia, Viniu, Kołdra, Wiśnia, Justa a za nią z gitarą Janusz, Ika, Miszczu, dalej po prawej Jacek z Justyną.
Na pierwszym planie nogi Papugi oraz ona sama i Kaśku. Mam nadzieję, że wymieniłem wszystkich i nikt się z tyłu więcej nie chował.
Jedni grali, się wysilali, w powadze stali, a inni się do zdjęć uśmiechali. ;) Ciekawe czy to już podczas ceremonii?
Justyna, Kwiat i bloki. Również impresja. ;)
Miejsce: Ostrowiec, kościół...(?)
Cel: Wprowadzenie elementu radosnego w ceremonię ślubną. ;)
Czas: (?)
A było to uuuu, dawno...
'Gońcie go' - pamiętam okrzyk Justy na widok uciekającego busa relacji Ostrowiec - Kielce. Po czym, po dogonieniu go okazało się że był to bus do gdzie indziej. Cel naszego zebrania grupowego w tym przypadku jest wiadomy/widomy, zresztą można go wywnioskować również po fryzurze Justy. ;) Jedynie czasoprzestrzeń pozostaje do odgadnięcia. Spróbujemy?
Na powyższym od lewej góry z lekka sztucznymi uśmiechami stoją: Ewelinka (chowa się z tyłu), Ciocia Kasia, Viniu, Kołdra, Wiśnia, Justa a za nią z gitarą Janusz, Ika, Miszczu, dalej po prawej Jacek z Justyną.
Na pierwszym planie nogi Papugi oraz ona sama i Kaśku. Mam nadzieję, że wymieniłem wszystkich i nikt się z tyłu więcej nie chował.
Jedni grali, się wysilali, w powadze stali, a inni się do zdjęć uśmiechali. ;) Ciekawe czy to już podczas ceremonii?
Justyna, Kwiat i bloki. Również impresja. ;)
Miejsce: Ostrowiec, kościół...(?)
Cel: Wprowadzenie elementu radosnego w ceremonię ślubną. ;)
Czas: (?)
piątek, 3 września 2010
Kiedy? Kiedy?
Jeszcze jeden wpis tego popołudnia.Wygrzebane - wiadomo skąd. Zakurzone były nieźle. Przedmuchałem, patrzę i coś jakby świta. Pamiętam, że zebraliśmy się w gronie dość dużym i oglądaliśmy zdjęcia (albo jakąś prezentację). Pamiętam, że herbata była z cukrem. Pamiętam, że na zewnątrz był śnieg ale w kominku nie płonęło (bo chyba się drewno skończyło). ;) Adam zmywał bo był pierwszy raz (albo i nie). Guzik był chyba pierwszy raz. W chatce na Wojewódzkiej się to działo - mam nadzieję, że nic nie pokręciłem. Tym razem obstawiam, że to zima 2006 - styczeń/luty.
Powyżej od lewej góry: Ewelinka, Kasia, Jola, Fil (schowany za Jolą), Viniu, Ika.
Od lewego dołu: Ciocia Kasia, Bulinka, Dżasta, Kaśku, Guzik (koło taboretu), Art.
Męski kwiat to: od lewej: Adam, Art, Guzik, Sylwek, człowiek z żółtym kubkiem i czerwonym nosem, oraz Viniu. Herbatka w męskim gronie w zaciszu kuchni! To jest to.
'Skupienie nad zlewem'. Impresja.
Gdzie: Kielce, Wojewódzka.
Kiedy: Zima 2006 (?) - 'schyłek 2006' [Edycja za Viniową podpowiedzią]
Cel wyższy: (?) - 'komisyjne oględziny zapisu wideo z kamery monitorującej poprawność składanej przysięgi przez obywatela Pawła wobec obecnej obywatelki Eweliny'. Komisja orzekła co następuje, cytuję: 'powiedział, ...powiedział'. [Edycja za Viniową podpowiedzią czyli jak wyżej]. :)
Powyżej od lewej góry: Ewelinka, Kasia, Jola, Fil (schowany za Jolą), Viniu, Ika.
Od lewego dołu: Ciocia Kasia, Bulinka, Dżasta, Kaśku, Guzik (koło taboretu), Art.
Męski kwiat to: od lewej: Adam, Art, Guzik, Sylwek, człowiek z żółtym kubkiem i czerwonym nosem, oraz Viniu. Herbatka w męskim gronie w zaciszu kuchni! To jest to.
'Skupienie nad zlewem'. Impresja.
Gdzie: Kielce, Wojewódzka.
Kiedy: Zima 2006 (?) - 'schyłek 2006' [Edycja za Viniową podpowiedzią]
Cel wyższy: (?) - 'komisyjne oględziny zapisu wideo z kamery monitorującej poprawność składanej przysięgi przez obywatela Pawła wobec obecnej obywatelki Eweliny'. Komisja orzekła co następuje, cytuję: 'powiedział, ...powiedział'. [Edycja za Viniową podpowiedzią czyli jak wyżej]. :)
Aromatycznie.
Kolejne popołudnie. Kolejne sięgnięcie do spodu szuflady 'z przeszłością'. Ręka weszła mi tym razem aż po łokieć. I wróciła ze zdjęciem poniższym.
Czuć kawą, zmieloną, świeżą aż wierci w nosie. I ciepłem bijącym z za lady... nie tylko od włączonych palników do przyrządzania kawy. Słychać jak tygielki z wolna bulgoczą. Już prawie gotowe do wykipienia po turecku. Kardamon już przygotowany. I jazzowe, melodyjne sączenie, dochodzące z głośników ukrytych w grubo-tkanych po-kawowych worach. Tuż tuż przed zamknięciem, gdy można było zakraść się za ladę, albo położyć ręce na gruboskórnych kongach stojących przed masywną, drewnianą ladą. I spokój. Już chyba nikt nie wejdzie. Po kawie będzie można pomóc pozamiatać dookoła stolików i zaciągnąć kratę okiennicy. ... I pójść.
Miejsce: Pożegnanie z Afryką. ul. Leśna. Kielce
Postaci: Papuga i Kaśku.
Czas: ? - 5 lipca 2005 [Edycja po zapewne słusznej sugestii Moniki]
Idę zaparzyć kawę, chce ktoś?
Czuć kawą, zmieloną, świeżą aż wierci w nosie. I ciepłem bijącym z za lady... nie tylko od włączonych palników do przyrządzania kawy. Słychać jak tygielki z wolna bulgoczą. Już prawie gotowe do wykipienia po turecku. Kardamon już przygotowany. I jazzowe, melodyjne sączenie, dochodzące z głośników ukrytych w grubo-tkanych po-kawowych worach. Tuż tuż przed zamknięciem, gdy można było zakraść się za ladę, albo położyć ręce na gruboskórnych kongach stojących przed masywną, drewnianą ladą. I spokój. Już chyba nikt nie wejdzie. Po kawie będzie można pomóc pozamiatać dookoła stolików i zaciągnąć kratę okiennicy. ... I pójść.
Miejsce: Pożegnanie z Afryką. ul. Leśna. Kielce
Postaci: Papuga i Kaśku.
Czas: ? - 5 lipca 2005 [Edycja po zapewne słusznej sugestii Moniki]
Idę zaparzyć kawę, chce ktoś?
Subskrybuj:
Posty (Atom)