poniedziałek, 4 lipca 2011

Foo Fighters @ The Bowl /MK 3 lipiec 2011

FF
Dwie litery dla których 65 tysięcy ludzi wykupuje całkowicie, nie tanie przecież bilety, na 10 miesięcy przed datą koncertu. Łącznie 130 tys ludzi pojawia się w sobotę i niedzielę w Milton Keynes'owej "misce" w jednym tylko celu...
Pamiętam jak dziś, gdy w podstawówce, siódma klasa czy jakoś tak w tym czasie, dostałem do posłuchania kasetę Nirvany. Jedną z pierwszych - In Utero. Siedziała uwięziona w moim walkmanie wykańczając baterie komplet za kompletem. Potem kolejne płyty i coraz większa identyfikacja z dźwiękiem i emocjami. Przyjaciele przynoszą pomysł założenia zespołu. Moją rolą będzie machanie pałeczkami niczym Dave Grohl. Wtedy nie miałem o tym zielonego pojęcia. Za parę lat, w 1994 jeśli dobrze pamiętam, ci sami przynoszą na trzepak, miejsce naszych spotkań, wiadomość o śmierci Kurta Cobaina.
Wielkie marzenie zobaczenia kiedykolwiek występu zespołu, który poprzez zainspirowanie nas, zmienił nasze życie, umarło. Odeszło ostatecznie wraz z końcem istnienia Nirvany. Wiem, nie powinnno się marzyć o rzeczach nierealnych.
Ale o dziwo, wraz z powstaniem FF kolejnych parę lat później, głupia iskierka nadziei rozpala się na nowo. Co prawda FF nigdy nie było kontynuacją Nirvany, ale zobaczenie i usłyszenie Dave'a Grohl, choćby z odległości 1000m pozwalało marzyć na nowo. Wiadomo znów, takie marzenia się nigdy nie spełniają.
No chyba, że za kolejne paręnaście lat i dzięki jakiemuś dziwnemu zrządzeniu losu. Trochę jak z Alice in Chains, w których zobaczenie też bym nie uwierzył.
I oto 3 lipca 2011 stoimy sobie jako jedni z 65 tysiąca ludzi, czekając na słynne już wbiegnięcie na scenę frontmana. Dochodzi za piętnaście ósma gdy Dave wita zgromadzonych absolutnie ogłuszającym okrzykiem po czym przechodzi do rzeczy. Otwierające Bridge Burning, z najnowszej płyty, dosłownie przewraca "miskę" do góry nogami. W przeciągu paru chwil, oczywistym staję się, że ten koncert będzie niezwykły.
Oni się po prostu nie zatrzymują. W przeciągu pierwszych pół godziny powalają tłum utworami: Rope, The Pretender, My Hero, Learn to Fly, White Limo, Arlandria, Breakout, A to dopiero bardzo obiecujący początek. 165 minut, 26 kawałków i ani chwili, aby oderwać oczu od sceny. Wszystko to potwierdza niebywałą jakość zespołu. Nie ważne, co zagrają następne. Best of you? Generator? To bez znaczenia, bo i tak będzie genialne. Czy można obecnie znaleźć inny zespół który potrafiłby zagrać przez prawie 3 godziny non stop i zjednoczyć 65 tys ludzi śpiewających jednym głosem w każdym, ale to każdym kolejnym utworze? Nic dziwnego, że wysprzedali dwie koncertowe noce pod rząd bez najmniejszego problemu.
Niestety, wszystko co dobre, musi się...
ale nie ma nic lepszego na zakończenie niż podsumowujący Everlong ze sztucznymi ogniami, rozświetlającymi letnie, nocne niebo.
Ten koncert pozostaje w naszej głowie na bardzo długo. I nie tylko z powodu dzwonienia w uszach. A poza tym znów musimy zacząć o czymś marzyć. Bo kto wie, a nóż..?

Poniżej, marna namiastka w postaci lekko skrzypiącego zapisu video. Dave przedrzeźniający Chrisa i odwrotnie oczywiście w trakcie wykonywania Stacked Actors...mikrofon niestety nie zdzierżył natężenia dźwięku.


Nasza miejscówka, którą okupowaliśmy od 14.00 była bardzo wygodna widokowo i słuchowo. Jednakowoż odległość od sceny pozostawiała trochę do życzenia. Cóż, przynajmniej nie musieliśmy skakać żeby coś zobaczyć. Bo chyba po to ci wszyscy ludzie na dole ciągle skakali... ;-)

I pełny 'set list' koncertu:
Bridge Burning
Rope
The Pretender
My Hero
Learn to Fly
White Limo
Arlandria
Breakout
Cold Day in the Sun
Long Road to Ruin
Stacked Actors
Walk
Dear Rosemary
Monkey Wrench
Let It Die
These Days
Generator
Best of You
Skin and Bones
All My Life
Wheels
Times Like These
Young Man Blues
Back in the Dog House
This is a Call
Everlong